Uwielbiam kolory (być może ma to związek z fotografią i faktem, że zdecydowanie bardziej wolę zdjęcia pełne kolorów niż chociażby czarno-białe). Jeśli chodzi o ich nazywanie, to mam raczej "męskie" podejście. Bo niebieski to niebieski, tyle że o różnych odcieniach. Kiedyś o takim mówiło się chyba chabrowy, dziś modne jest inne określenie - kobaltowy (w czym ono lepiej brzmi? kto sprawdzał, jak wygląda ruda kobaltu??). Na podobnej zresztą zasadzie stary dobry bordowy stał się szlachetnym burgundem, a blada, chłodna zieleń - miętowym. Owszem, doceniam barwne opisy i bogactwo języka, bawi mnie jednak ukryty pod tym marketing.
Ale wracając do sukienki...