Kupiłam tą tkaninę, gdyż urzekł mnie wzór. Materiał przeleżał w szafie długo, bardzo długo. Bo za ładne kolory, by ot tak je pociąć, a kompletnie nie miałam pomysłu, jak poradzić sobie ze wzorem biegnącym wzdłuż.
Zwykle spódnice wycinam z klosza, mniejszego lub większego wycinka koła. Lepiej się w takich czuję. Rozważałam uszycie prostego kimono, spódnic z przymarszczanych warstw, w końcu zdecydowałam się spróbować spódnicy z przymarszczonego prostokąta. Trochę pomogła mi w tym sukienka, którą pokazywałam w poprzednim poście, z bordowej bawełny. Tam wyszło to nienajgorzej.
Z tą sukienką... Jestem z niej mniej zadowolona. Owszem, jest doskonała na upały. Bawełniane płócienko jest cieniutkie, bardzo przewiewne. Prawie jej na sobie nie czuję. Nie podoba mi się jednak to, jak leży cała góra - choć zwykle cieszą mnie koperty, z tą coś nie gra. Dodatkowo nie mam wyraźnej talii, więc ten szeroki pas też nie poprawia sytuacji. Ech, trudno. Nie zawsze może się udać :)
Góra sukienki to wykrój z Burdy 6/2010, model 126.
Dół - przymarszczony prostokąt. Na samym dole doszyłam falbankę - przede wszystkim dlatego, że chciałam jakoś okiełznać wzory na tkaninie (obcięłam po obu stronach brzegi w innym kolorze).
Tak wyglądała tkanina przed pocięciem. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz